sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 8


Miałam wrażenie, jakby czas zaczął zwalniać. Powietrze zgęstniało, a ja poczułam lekki ucisk w brzuchu. W pokoju światło było zgaszone, ale dobrze się widzieliśmy. Cień rzucany przez firany przypominał sylwetkę. Moim pierwszym skojarzeniem była Śmierć. A więc tak wyglądała. Ariel cała we łzach odsunęła się od Chana i schowała twarz w dłoniach. Nikt z nas nie mógł mu pomóc.  Brakowało nam też odwagi, by sprawdzić czy chłopak miał jeszcze w sobie życie. Jowana stała z boku i wpatrywała się w miejsce, skąd jeszcze chwilę temu dało się usłyszeć łapczywe oddechy Chantela.
- Kto to był? – zapytała.
- Twój brat - odezwał się ze smutkiem w głosie Axel.
- Ja… ja chyba mam coś, co pomoże. Nie jestem pewna co to jest, ale miałam to w kieszeni w nowych spodniach.  –ciemnoskóra powoli wymawiała każde słowo. Niezdarnie włożyła rękę do kieszeni, wyciągając niewielkie, przezroczyste opakowanie. Wystawiła otwartą dłoń przed siebie. W środku widać było strzykawkę. Wziął ją Axel i podszedł do leżącego chłopaka.
- Gdzie to mam… wbić? – zapytał klękając przed nim. Otwierając opakowanie, strzykawka spadła i poturlała się parę centymetrów dalej. Schyliłam się, żeby ją podnieść, ale uprzedził mnie Joseph.
- Ja to zrobię. – rzucił nie wiadomo czy do mnie, czy do Axela. Chłopak z kolczykiem w brwi kucnął i bez zawahania zaaplikował ją Chantelowi prosto w szyję. Nie wierzyłam, że to pomoże. Przecież parę minut już leżał bez ruchu. Jednak po dłuższej chwili pełnej napięcia, ciałem blondyna wstrząsnęły drgawki. Wyglądało to jak nagły atak epilepsji. Wciąż zapłakana Azjatka uniosła głowę. Chan odzyskał przytomność. Łzy dziewczyny płynęły po jej policzkach coraz szybciej.

- A teraz drogie panie, radzę zamknąć oczy. – Joseph wstał i odsunął się.
- No jasne - mruknęła Jowana. W tym samym momencie ciało Chantela przestało drgać. Zaczął on jednak wymiotować krwią. Nie okłamujmy się. Był to paskudny widok. Nie chciałam na to patrzeć. Moją jedyną reakcją było otwarcie okna. Z początku nie chciało się otworzyć. Dopiero po którymś z kolei szarpnięciu okno ustąpiło. Do pokoju wpadło trochę światła. Chłodny powiew wypełnij pokój, zmieniając kształt cienia rzucanego przez firany. Niedługo później chłopakowi wszystko przeszło. Wstał powoli z nieco otępiałą miną. Ariel rzuciła mu się na szyję. Chan stracił na moment równowagę, ale się nie przewrócił.
- Myślałam, że umrzesz. Ja tak bardzo się cieszę. – dziewczyna zrobiła chwilę pauzy – Wiesz, co się stało?
- Tak. Zachowałem świadomość. Dziękuję. Mam… pytanie. Czy to była szczepionka? – zapytał Chantel. Był bardzo blady.
- Wątpię. Pewnie niedługo skończy działać i znowu będziemy mieli problem – odpowiedział mu Axel, a Ariel przestała przytulać chłopaka.
- No to cieszmy się, że jeszcze trochę pożyjesz. - dodał swoim chłodnym głosem Joseph. Miał na sobie ciemną koszulkę i jeansy. Był też świeżo ogolony. Nie miał już takich krótkich włosów jak przy naszym pierwszym „spotkaniu”. Dopiero w tamtym momencie, zdałam sobie sprawę, jaki był przystojny. Pewnie dlatego, że większość ludzi już dawno nie żyje. Każdy mężczyzna wydawałby mi się taki. Przynajmniej takie miałam wrażenie. Chan wziął ciemnoniebieską szmatę wiszącą na kaloryferze i wyczyścił nią fragment podłogi, na którym jeszcze chwilę temu leżał. Gdy skończył, Alex zaczął czytać na głos treść jednego z dokumentów, który był zwykłą notatką tekstową. Całość była chaotyczna, niektórych słowach brakowało liter, jakby osoba, która to pisała spieszyła się.

22 siepnia 2019

Jesli to czytasz, gratuluje. Udalo ci się przezc. Wiedzialem, ze dasz rade zlamać to latwe aslo. Sumeinie kazalo napisac mi ten list”. Moze w ten spoob komus pomoge. Nie wazne jak sie naywam, i tak juz dawno nie zyje. Taki byl plan. Byem glownym wykonawca naszego planu. Nie martw sie o dom, est bezpieczny. Nic cieniezaatakuje. Przynjmej poki ochrona działa, ale to zbyt tajne. Awaria wybuch skazenie czy jak to tam nazywasz zaczelo sie od eksperymentu skutecznosci substancji wyniszcznia gleby. Wcale nie mialo pomoc w ratowaniu skazonych terenow afrykanskich jak ci to pewnie wmaiano.weidzielism, ze to może wyjść spod kontroli ale zaryzykowaismy. Pozniej wszedł w zycie pomysl . Moj . Mielismy stworzyć pokolenie nowych ludi odpornych na niebezpiecenstwo. Ludzie ktorzy przezyli mieli ewoluowac i stawac sie odporni na zatrucie bez szczepionek. Uda nam sie to. Mieli sie uratowac tylko wybrani przez nasz tajny sklad. Nie kazdy z armi i nie kazda osobistosc dostala szczepionke. Nikt poza tworcami o tym nei wiedział. Tworcy to rzad. Zatruciebylo ta sama substancj, ktora testowaliśmy na glebie. Z tym e rozpylaliśmy ja. Wiedzielismy, ze my tez umrzemy, dlatego zanim sie to stanie, zdaze się samemu zalatwic. Moja zone tez. Trzeba się poswiecic dla doba nowych luzi. Nawet w wieku 21 lat. I tak nie mialm wyboru. Tworcy stworzyli miasto w ktorym mieszkaja ci ktorzy przezyli. Nie wiem, gdie jes. Wiem tyko ze w tym kraju. Onu tez sami tam dotarli. Powodzenua. Gaz, prd i woda beda w tym domu dostepne. musisz jednak wyrszyc dalej. mussz. w szufladiez w biurku znjaduja sie potrzebn wam rzecz. Nadszedl mój czas. Pwodzeni. Kazd jedn strzkk urta pzrd dsznem.

- Nie rozumiem ostatniego zdania.- powiedział Axel. Wszyscy poza Jowaną wpatrywali się w ekran laptopa, ale nikomu nie przyszło do głowy, co to zdanie mogło oznaczać. Nikt nie rozumiał też, po co „twórcy” to zrobili. Po co nowi ludzie ? O jakie niebezpieczeństwo chodziło ? Czułam się dziwnie. Ucisk w brzuchu tylko się wzmocnił. Następne parę notatek opisywało wizję świata po apokalipsie. Chodziło mniej więcej o to, by stworzyć świat na nowo. Te całe zatrucie to coś, jak Biblijny Potop. Nie mogę sobie wyobrazić, jak można być tak okrutnym i zamordować z premedytacją ponad miliard ludzi. Okrucieństwo. Dobrze, że przynajmniej czegoś się dowiedzieliśmy. Ponoć bolesna prawda jest lepsza od kłamstw. Wciąż dużo rzeczy było tajemnicą, ale wiedziałam, że póki żyję, muszę działać. Muszę wierzyć, że uda mi się odpokutować.
- To może przeszukajmy te szuflady- zaproponowała Jowana.  Miała na sobie czerwoną bluzę i szare marmurki. To Ariel pomagała jej się ubrać. Azjatka miała ubrany czarny dres, a Chantel nie miał już ubrudzonych ubrań. Zdążył się przebrać. Miał na sobie zieloną koszulkę i dżinsy. Podeszłam wraz z Axelem do szuflady. Chłopak jako jedyny był w mundurze, który zdążył wyprać. Znalazł też nową, niebieską bandankę, którą przewiązał na włosach.  Ja ubrałam granatową, obcisłą koszulkę i czarne bojówki.  Na nogach miałam glany. Tak bardzo tęskniłam za szpilkami. Gdy byłam w gangu, nawet na napady chodziłam w wysokich butach. Miałam wtedy też normalną fryzurę. Teraz mogłam tylko znalezionymi nożyczkami lekko przyciąć końcówki włosów. Na szczęście miałam w tym wprawę i wyszła całkiem normalna fryzura. Czułam się, jak próżna nastolatka. Wokół apokalipsa, a ja myślałam o wyglądzie. Chyba się wcale nie zmieniłam. Otwarłam szufladę, która nie stawiała większego oporu.
- Jest coś ? - zapytała Jowana.
- Tak. Kilka strzykawek. Chyba z tym samym, co podaliśmy Chantelowi.- stwierdził Axel.
- Ja znalazłam dwie apteczki i sporo naboi. – dodałam i od razu podzieliliśmy wszystko między sobą. Było tam jeszcze kilka noży, butelki wody mineralnej i kilka białych kartek i długopisów. Na jednej z nich koślawym pismem było napisane; „Dom jest bezpieczny” . Postanowiliśmy uwierzyć i nie postawiliśmy warty przed drzwiami domu. Gdy skończyliśmy podział, postanowiliśmy się wykąpać. Zrobiła się mała kolejka przed drzwiami. Po kilkunastu minutach nadeszła pora moja i Jowany. Być może to była nasza ostatnia kąpiel. Gdy skończyłyśmy, wzięłam Jowanę pod ramię i poszłyśmy wolnym krokiem do jednego z dwóch pokoi, który mieścił się na piętrze. Wyglądał na pokój dla gości. Poza dwuosobowym łóżkiem, stała tam stara szafa, biurko i fotel. Wszystko zrobione z drewna. No i jeszcze ten zapach. Trochę pleśni i kurzu wymieszanych z typowym zapachem starych mebli. Czekała tam na nas Ariel. Nie wiedziałam,  jak to było u chłopaków, ale my rozebrałyśmy się do bielizny i w trójkę położyłyśmy się na łóżku. Patrzyłyśmy w brudnobiały sufit, na którym widać było kilka pajęczyn. Po paru minutach ciszy odezwała się Ariel.
- Dlaczego tak jest ? Czy Bóg tego nie widzi? – zapytała.
- Może to część jego planu. – odrzekłam
- No to jego jedynym planem jest sprawianie cierpienia innym. Im człowiek ma gorsze życie tym lepsze widowisko – odezwała się Jowana
- Zgadzam się – Ariel głęboko ziewnęła.
- Niektórzy cierpią całe życie. No na przykład ja. Zastanawiam się, co Bóg chciał ze mnie zrobić. Raczej nie człowieka. Pudełko. Ciemne w środku, ciemne na zewnątrz. – Wszystkie patrzyłyśmy w sufit, ale czułyśmy, że Jowana płacze. – Całe życie musiałam liczyć na czyjąś pomoc. Biologiczni rodzice nie chcieli mnie. Rówieśnicy mnie nie chcieli. Świat dawał mi znak, że mnie nie chce. Co na to Bóg ? Nic. Nie obchodzi go to. Byłam przecież tylko jedną paromiliardową częścią świata.
- Dał ci brata. Chantela. – odpowiedziałam. - No i gdyby nie ty, już dawno byłoby po nim. To prawda, Bóg to drań, ale nie możemy z nim walczyć. Możemy mu tylko zrobić na złość i przeżyć.
- Gdyby was nie było, kto by zaaplikował mu ten lek?
- Gdyby… ale byłyśmy i razem z tobą uratowałyśmy go. Musisz zapamiętać jedno. Przeżyłaś by pokazać, że nie jesteś piątym kołem u wozu. Być może jesteś teraz aż jedną piątą całej ludzkości. Nikt nie ma i nigdy nie miał łatwego życia. Trzeba się z tym pogodzić.
- No i po co się teraz tym przejmować? Przeszłość jest nieważna. Liczy się jutro, które zdaje się być tylko pięknym snem. – dodałam
- Dlaczego to tak boli?
- Bo ból wzmacnia – wypowiedziałam równo z Ariel. Zapadła między nami cisza. Niedługo później obydwie dziewczyny zasnęły.
                                                                   ***
Nie mogłam zasnąć. Nie pierwszy raz dopadła mnie insomnia. Tym razem nie chciałam nawet udawać, że śpię. Na szczęście leżałam na brzegu łóżka, więc po cichu wstałam i ubrałam się. Nie widziałam sensu w ubieraniu glanów, więc zostałam boso. Wyszłam z pokoju. Nogi poprowadziły mnie prosto do gabinetu, w którym ujrzałam włączony laptop. Przeniosłam go na parter, do salonu. Okno wciąż było otwarte. Światło księżyca padało wprost na dywan. Usiadłam na krześle po turecku i starałam się rozszyfrować ostatnie zdanie listu. „Kazd jedn strzkk urta pzrd dsznem.”  Wgapiałam się w to ekran dobre kilkanaście minut. Nagle mnie olśniło. „Każdy jeden zastrzyk uratuje przed uduszeniem”. To brzmiało sensownie. Nie napawałam się jednak długo moim sukcesem.
- Co robisz? – usłyszałam za sobą głos. Wiedziałam, że należał do Josepha. Nikt inny nie mówił aż tak obojętnie.
- Zakładam grupę na fejsie i nie wiem, jaką nazwę jej nadać. Myślisz, że lepsze jest „ Ocaleni. Wielka impreza po apokalipsie” czy „Zdesperowani pogromcy mrocznych pelikanów” ? Mam wielki dylemat. – Joseph parsknął śmiechem. Odwróciłam się. Chłopak miał na sobie tylko spodnie z dresu. Mój wzrok zatrzymał się na nieśmiertelniku wiszącym na jego szyi. Jego umięśnione ciało idealnie współgrało z tatuażem na jego lewej kończynie górnej. Na prawej ręce wciąż miał opatrunek . Nie chciałam, żeby zauważył, że mu się przyglądam. Starałam się patrzeć prosto w jego ciemne oczy.
- To drugie lepsze. Oddaje charakter naszego zespołu.
- Zespołu? Ciebie nie podejrzewałabym o bratanie się z kimkolwiek z nas. – Pierwszy raz widziałam tego chłopaka uśmiechniętego. Zdziwiłam się. Raczej mój tekst nie należał do zbyt zabawnych.
- Jeszcze się okaże. – błysnął zębami
- Dlaczego nie śpisz ? Męska część zespołu cię wyrzuciła z pokoju ?
- Ku twojemu nieszczęściu, było inaczej. Stwierdziłem, że jestem głodny, więc poszedłem coś zjeść. No i spotkałem ciebie.
- No tak, nie ma jak sprawdzanie zawartości lodówki w środku nocy.
- Noc się ledwo zaczęła.
- Chyba mamy inne poczucie czasu. – odwzajemniłam uśmiech
- Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Jakie?
 - Co robisz ? I proszę, nie mów: rozmawiam z tobą. To oklepane.
- A już planowałam
- Więc… ? – powiedział Joseph rozbawionym głosem. Pierwszy raz przestał mówić, jakby mu zupełnie na niczym nie zależało. Jego ton głosu brzmiał tak… ludzko.
- Tłumaczyłam ostatnie zdanie dokumentu. „Każdy jeden zastrzyk uratuje przed uduszeniem.” -wyrecytowałam.
- No to mamy już jakąś podpowiedź.- odpowiedział. – Jesteś lepsza ode mnie, jeśli chodzi o odgadywanie. Wciąż jest pewna rzecz, z którą nie potrafię sobie poradzić. Może mi pomożesz?
- No słucham
- A więc Nomen… Nescio…* Jak naprawdę brzmi twoje imię ? – Joseph patrzył na mnie tak, jakby chciał znaleźć odpowiedź gdzieś na dnie moich oczu. Nie spodziewałam się, że się domyśli. Uśmiechnęłam się szerzej.
- Potrzymam cię w niewiedzy. – Mówiąc to, odwróciłam się na pięcie i wróciłam do pokoju. Udało mi się bez problemu zasnąć.




_____________________________________________________

Hej, mam kilka informacji.

Po pierwsze, powstała zakładka "spam"
Po drugie, mamy zwiastun bloga. Jest w zakładce "zwiastun"
A po trzecie, trzeba wyjaścić gwiazdkę;

* Nomen Nescio- łacińskie słowo. Jego znaczenie to bezimienny. W tym przypadku- bezimienną. Więcej w googlach.

Wesołych Świąt!!!

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 7

To była pierwsza noc od dawna, kiedy ktokolwiek z nas spał dobrze. Pierwszy raz od dawna reszta była w dobrych humorach. Tylko ja i Nomen byłyśmy zmęczone. Nie było czasu nawet na krótką drzemkę. Już od rana przetrzepywaliśmy dom w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy. Wczoraj nie było czasu żeby się rozejrzeć. Szukaliśmy długoterminowego jedzenia, ciepłych ubrań, koców i wszystkiego, co mogło być potrzebne. Przeszukiwałam pokój na górze. Był to zdecydowanie gabinet. Stało tu kilka mebli, duże biurko i masa papierów. W pierwszej szufladzie biurka ukryty był laptop. Wyjęłam go i spróbowałam włączyć. Hasło.
- Ej ! Chantel, chodź na chwilę !- zawołałam.
Słyszałam, jak chłopak wbiega po schodach. Otwarł drzwi i spojrzał zdziwiony.
- Czy to ...
- Tak, to laptop. Pomyślałam, że może być na nim coś ciekawego, ale niestety ma hasło.
- Okey. Zajmiemy się nim wieczorem. - Chan wyjął mi z rąk laptopa i uśmiechnął się. - Coś jeszcze ciekawego ?
- Na razie tylko to. A ty ? Znalazłeś coś ?
- Same zdjęcia i ... No wiesz, chyba trafiłem na sypialnie. Wolisz nie wiedzieć, jakie przedmioty znalazłem.
Zaśmiałam się. Chantel odwrócił się i wyszedł. Wróciłam do szperania.
***
Był już wieczór. Wszyscy siedzieliśmy na dole na kanapie, a ja i Nomen próbowałyśmy coś ugotować. Na nasze szczęście było tu mnóstwo jedzenia. Makaron już bulgotał na kuchence, podobne jak sos. Wszystkim ślinka napływała do ust. Byliśmy głodni i zmęczeni. Jednak dla mnie ważniejsza była noc. Już nie mogłam się doczekać, żeby wreszcie położyć się w miękkim i wygodnym łóżku. Nomen wyłączyła gaz i zaczęła nakładać duże porcje na talerze. Chwilę później zasiedliśmy do posiłku. Zabawne, że zachowywaliśmy się, jak grupka przyjaciół na wycieczce w górach, gdy połowa ludzkości nie żyła. Jedynie Chantel wytrwale klawiszował próbując włamać się do laptopa.
- Jak ci idzie ?- zagadnęłam.
- Już prawie ...- wymruczał nie przestając patrzeć w w ekran.
Powróciłam do jedzenia. Było przepyszne. Dziwiło mnie, że Chan nie jest zainteresowany jedzeniem. Pracowaliśmy całe południe, wszyscy wprost pożerali spaghetti, jak glonojady, a on siedział niewzruszony. Był dziwny, ale było w nim coś ciekawego. Podobnie, jak z Josephem. Nadal mu nie ufaliśmy i on chyba zdawał sobie z tego sprawę, ale nie ruszało go to. Zastanawiałam się, kiedy odbędzie się jego warta i kto będzie pilnował razem z nim. A raczej, kto będzie pilnować jego. Moje przemyślenia przerwał dziki krzyk, który wydobył się z ust Chantela. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
- Tak ! Tak ! Udało się ! - Chłopak był tak szczęśliwy, jak gdyby dowiedział się, że to wszystko tylko sen, a on obudzi się jutro w cieplutkim łóżeczku ze śniadankiem na stole. Ale to nie był sen.
- Co tam jest ? - dopytywał Axel.
Wszyscy zebrali się wokół Chana usiłując zobaczyć, coś na ekranie.
- Tu są jakieś dokumenty. - powiedział Chantel otwierając folder. Przeleciał wzrokiem po ekranie. - Och.. .
- Co tam pisze ?- spytała Jowana.
- Tutaj jest wszystko wytłumaczone.
- Co ?
- Są wszystkie dane, wszystkie wyliczenia. Wiedzieli o tym od tak dawna i ukrywali to. Wiedzieli, jak to się skończy.- Chłopak był jak w transie. Na jego twarzy malowało się autentyczne przerażenie.- Mieli tyle czasu, żeby temu zapobiec, żeby nas ostrzec ...
- Przed czym ?! - Jowana nie rozumiała zupełnie nic. - Czy ktoś mi powie, co tam jest wytłumaczone ?
- Jak nastąpiła apokalipsa. - odparłam. - I co stanie się dalej.
Chantel wstał z fotela i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Niespodziewanie zaczął krztusić. Nabierał ogromne hausty powietrza, ale wciąż się dusił. Trzymał się za gardło, a z jego oczu płynęły łzy. Krzyczałam trzymając go za ręce. Wiedziałam co się dzieje. Wiedziałam, że nie dostał szczepionki. Jednak najgorsze było to, że nie mogłam mu pomóc. W końcu chłopak upadł na podłogę, a ja zaniosłam się płaczem.

wtorek, 9 grudnia 2014

Notka informacyjna

Hej, bardzo przepraszamy za brak postów, ale jest to spowodowane wyjazdami, szkołą i masie innych niezależnych od nas czynników. Następny post pojawi się w sobotę (13.12.14). W piątek oraz w sobotę postaramy się nadrobić wszystkie rozdziały blogów, które czytamy.


Do zobaczenia :**

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 6


    "Jak dużo możesz wiedzieć o sobie, jeśli nigdy się nie biłeś?"*



 Następne dwie noce spędziliśmy w naszym ‘’obozie’’.  Droga przez las zajęła nam następne kilka dni. Przez ten czas miałam wartę tylko raz. Mimo tego, nie potrafiłam się wyspać. Wszyscy mieliśmy cienie pod oczami, zabrudzone ubrania i potargane włosy. To i tak niska cena za życie. Gdy tylko minęliśmy ostatnie drzewa, wyszliśmy prosto na zniszczoną, asfaltową drogę. Poza lasem za naszymi plecami, nie było prawie nic. Tylko jakieś małe, pojedyncze krzaki wypełniały przestrzeń. Powietrze było dość chłodne, a słońce przysłaniały  liczne chmury.  Jedynym naszym wyjściem było iść wzdłuż drogi. Jako pierwszy szedł Axel. Zaraz za nim szła Ariel razem z Jowaną i Chantel. Moim zadaniem było iść razem z Josephem na końcu i uważać na niego.  Wciąż nikt mu nie ufał. Miał w sobie coś dziwnego. Niepokojącego. Może tylko nam się tak zdawało, ale lepiej dmuchać na zimne. Poza nożem, miał w swoim plecaku pistolet, ale bez naboi. To była cała jego broń. Szliśmy wszyscy bardzo powoli, oszczędzając siły. Nigdy nie wiadomo, z czym przyjdzie walczyć. Skrzyżowałam ręce na piersi, a Joseph ściągnął kaptur ze swojej głowy.
- Naprawdę wierzysz w tę ściemę ? – zapytał, spoglądając mi prosto w oczy. Jego głos, tak, jak przy pierwszym spotkaniu, był twardy i zupełnie bez emocji.
- Jaką ściemę ?
- Że przeżyjemy. Naprawdę liczysz na to, że znajdziemy innych ludzi? Może od razu wierzmy w to, że trafimy do ocalałego miasta, w którym zamieszkamy i będziemy żyć jak przed skażeniem. – mówiąc to, kręcił głową. - To jest niemożliwe.- powiedział.
- Musimy mieć nadzieję. Co innego możemy zrobić ? – odpowiedziałam. Naprawdę wierzyłam, że uda nam się uratować.
- Możemy to zakończyć. Jeden strzał załatwi wszystko. To i tak kwestia czasu, nim umrzemy. Co ty na to ?– Widać było, że naprawdę chciał to zrobić. Gdy to powiedział, wróciły moje wspomnienia. Miałam ochotę się rozpłakać.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Razem z Ariel, Axelem, Jowaną i Chantel, obiecaliśmy, że zapomnimy o przeszłości. A to jej dotyczy. – nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Szatyn wciąż patrzył mi prosto w oczy. Spuściłam wzrok.
-To zupełnie bez sensu. Chcesz zapomnieć o przeszłości , ale właśnie przez nią, nie możesz się zabić. – miał rację.
- Niektórych wydarzeń nie da się zapomnieć. – w tym momencie wróciło wszystko. Poczułam się okropnie.
- No tak, nie da się zapomnieć tego, że tata nie kupił ci nowych butów. Tragedia. - powiedział to celowo. Wiedziałam, że chciał w ten sposób mnie sprowokować, abym powiedziała mu, o jakie wydarzenia chodzi. Mimo tego, opowiedziałam mu.
- Gdyby to był taki błahy powód… No to w dużym skrócie. Wyprowadziłam się od rodziców, gdy tylko skończyłam osiemnastkę. Nowe miasto, nowe życie. Chciałam zarobić trochę kasy, więc wstąpienie do ehm… gangu było dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Narkotyki, napady i cała reszta. Trwało to ze dwa lata. Aż do pewnego momentu. Jeden z napadów, chata jakiegoś bogacza, który był na jakiejś tam uroczystości. No i sobie stałam przed wejściem, żeby ostrzec chłopaków, gdyby ten jednak wrócił wcześniej. No i wrócił. Potem prosta sprawa. Wystraszyłam się i strzeliłam. Dzięki mojemu wrodzonemu celowi, trafiłam prosto w serce. Zwialiśmy jak najszybciej. Ukryliśmy ślady zbrodni i nikt nas nie podejrzewał. Po tym wydarzeniu odeszłam z gangu i wstąpiłam do wojska. Byłam załamana, ale obiecałam sobie, że odpokutuję. Jeszcze tego nie zrobiłam, więc nie ma szans na moją śmierć w najbliższym czasie. – chciałam, żeby mój głos brzmiał zupełnie normalnie, ale i tak załamał mi się parę razy. Westchnęłam. – Poza chłopakami z gangu wiesz o tym, tylko ty, więc wiadomo. Ani słowa. Twoja ciekawość zaspokojona ? – Tym razem to ja spojrzałam chłopakowi w oczy. Ariel razem z resztą wciąż szli gdzieś z przodu.
- Każdy zabił przynajmniej raz. Jeśli nie bronią, to słowem. Depresję, kompleksy, samobójstwa i całą resztę tworzą w ludziach inni ludzie. To, co zrobiłaś jest złe. Mówi się trudno. Nie zapomnisz o tym. Jeśli będziesz próbować, nabawisz się tylko koszmarów po nocy. Dręczyłoby cię to. –W jego oczach zobaczyłam iskierkę rozbawienia.-  Teraz to i tak nieważne. Jesteśmy tutaj i tylko bezsensownie odwlekamy naszą śmierć. Można by to było przyspieszyć, ale skoro nie chcesz.
- Taaa… dzięki. Pocieszające.  – Nie wiedziałam, po co mu to opowiedziałam . Mimo to, czułam się lepiej.  Nie zmieniło to jednak moich uczuć, co do niego. Nie ufałam mu.
- Żebyśmy byli kwita, powiem ci coś o mnie. Pewnie i tak większość cię nie zdziwi. Byłem z dobrego domu, lubiłem malować.  Później dorosłość, przeprowadzka i podobnie jak ty, narkotyki,napady, przemoc i cała reszta. Potem wojsko. W zasadzie nic ciekawego. – Uśmiechnął się do mnie.
- Lubiłeś malować ? Przyznaję, tego się nie spodziewałam.
-Wiem. - W tym momencie przed nami stanął Axel. W ustach miał papierosa, a w ręce trzymał całą paczkę.
- Chce ktoś ? – zapytał.
- Skąd je masz ? – Zapytał Joseph podejrzliwym tonem.
- Z twojego plecaka.- Axel odpowiedział, jak gdyby nigdy nic, a szatyn bez zbędnych słów, uderzył go. I tak zaczęła się ich bójka. Widać było, że Joseph był od niego dużo silniejszy i bardziej doświadczony w walce. Nie spodziewałam się, że Joseph go uderzy. Nie wiedziałam, jak zareagować. Nauczyłam się nie wtrącać do czyichś problemów. Stałam tylko i wpatrywałam się w dwóch bijących się chłopaków. Słysząc ich walkę, Chantel odwrócił się i od razu do nich podbiegł. Próbował ich rozdzielić. W międzyczasie przyszła Ariel, prowadząc pod rękę Jowanę. Blondyn też o mało nie oberwał od Josepha. Po paru minutach udało mu się rozdzielić walczących ze sobą chłopaków. Axel usiadł na szarym asfalcie. Ciekła mu krew z nosa. Był mocno poturbowany. Joseph miał tylko rozciętą wargę.
- Czemu nic nie zrobiłaś ?! – zaczął na mnie krzyczeć Chantel. – Próbują nam się tu pozabijać, a ty tylko stoisz i się patrzysz.
- Ty miałeś trudności z rozdzieleniem ich. Myślisz, że dużo słabsza Nomen dałaby radę ? – przerwała mu Jowana. Niebo zaczęło się ściemniać.
- O to poszło ? – Zapytał blondyn zdenerwowanym tonem, podnosząc z ziemi pogniecioną paczkę fajek. Nikt mu nie odpowiedział. Rzucił nią z całej siły przed siebie. Kilka sekund później podleciało do niej kilka ptaków. Były całe czarne i wyglądały jak pelikany. Jeden z nich złapał ją swoimi szponami i razem z resztą odleciał.
- To są już jakieś kpiny. Mroczne pelikany? Co jeszcze się tu zmutowało ? – powiedziała Ariel. To niestety nie rozluźniło atmosfery.
- Jakiś kilometr przed nami, po prawej stronie drogi, zauważyliśmy dom. Możemy tam przenocować. – powiedział Chantel. Tym razem ja pójdę z Josephem, a wy idźcie przodem.
Niecałe pół godziny później siedzieliśmy na łóżku w domku przy drodze. Nie był duży. Został urządzony nowocześnie. Ładne, drewniane meble, ściany pomalowane na jasnobrązowo, drewniana podłoga z białym dywanem, duże okna z białymi firankami. Było tu jednak dużo kurzu i roznosił się zapach pleśni. Na komodzie stało zdjęcie w czarnej ramce. Była na nim uśmiechnięta para. W tle było młyńskie koło. Wyglądali na ludzi w naszym wieku.
 Znaleźliśmy w szafie dość sporo ubrań. Pasowały na nas. Nareszcie mogliśmy ściągnąć nasze brudne i zakrwawione mundury. Znaleźliśmy w urządzonej na niebiesko kuchni jakieś jedzenie. Po ‘‘kolacji’’ wykąpaliśmy się i opatrzyliśmy Axela. Na wartę przed domem miałam pójść ja i Ariel. Reszta spała w domku. Usiadłyśmy na dużej, brudno-czerwonej ławce. Parę minut później zapadł zmrok.

*Autor cytatu: Chuck Palahniuk

środa, 19 listopada 2014

Rozdział 5

Leżałam przy ognisku. Było mi przyjemnie ciepło mimo, że miałam na sobie tylko zakrwawiony mundur. Głowa bolała mnie od uderzenia, ale czułam się dobrze.
- Długo byłam nieprzytomna ? - zapytałam.
- Parę godzin. - Chantel dorzucił drewna do ognia. Iskry rozsypały się dookoła trafiając mnie w twarz. Piekło jak diabli.
- Gdzie reszta ?
-Poszli po drewno, a Nomen po wodę.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Czułam się głupio. Tylko ja nic nie robiłam.
- Mogę w czymś pomóc ? - spytałam.
- Leż.
Chwilę później do "obozu" wrócili Alex i Jowana. Brakowało jedynie Nomen. Na nią zresztą też nie musieliśmy zbyt długo czekać. Podczas gdy chłopcy próbowali zbudować namioty, które znaleźliśmy w sklepie, Nomen wróciła z jakimś chłopakiem.
- Cześć. To Joseph. - Nomen wskazała na zakrwawionego towarzysza.
Ona też była zalana krwią. W rękach nieśli termosy z wodą.  Nikt z nas specjalnie nie zdziwił się tym, że przyprowadziła kogoś nowego. My też się nie znaliśmy. Byliśmy sobie zupełnie obcy, a jednak więź, która powstała wciągu tych paru dni robiła się coraz silniejsza. W "poprzednim" życiu miałam wielu przyjaciół, ale mogę się założyć, że żadne z nich nie poradziłoby sobie w takich warunkach. Pewnie już dawno leżeli w ziemi przysypani pyłem i ciałami innych zmarłych. Przykre, ale prawdziwe.
 Chantel przedstawił nas wszystkich i zajął się ranami Josepha. Nomen zabrała się za robienie herbaty. Kiedy wszystko było już gotowe, Alex wyjął z plecaków chleb i kabanosy. Mięso musieliśmy szybko zjeść, bo i tak by się zepsuło. Mimo, że plecaki były ciężkie wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że prędzej, czy później zabraknie nam zapasów. Dawniej byłam wegetarianką. A w zasadzie weganką. Zero mięsa, mleka, czy miodu. Teraz to wydawało mi się śmieszne. Oddałabym wszystko, żeby zjeść porządny obiad. Rosół, a potem schabowego z ziemniakami.  Na myśl o tym ślinka napłynęła mi do ust, chociaż nie byłam specjalnie głodna. Czasy głodu miały dopiero nadejść. Wgryzłam się w moją część chleba i popiłam gorącą herbatą. Sparzyła mi język i podniebienie, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Zdawało mi się, że nie czuje zupełnie niczego. Połykałam w pośpiechu, bo powoli zapadał zmrok i czas najwyższy by wystawić wartę. Chciałam się zgłosić, bo przecież przespałam większą część dnia. Reszta też skończyła jeść. Siedzieliśmy w milczeniu grzejąc ręce przy ognisku.
- Kto idzie na wartę ? - zapytał Alex z trudem tłumiąc ziewnięcie.
Mnie nie oszuka. Dobrze wiem, że jest wyczerpany. Podobnie jak Nomen. Byliśmy tu od kilku dni, a ona wyglądała na ogromnie wyczerpaną. Zgadywałam, że nie spała. Pewnie nie umiała zasnąć, zresztą jak wszyscy. Jedynie to, że straciłam przytomność sprawiło, że zmorzył mnie sen. Jowana też nie spała. Miała cienie pod oczami i ledwo trzymała się na nogach. Josepha nie brałam pod uwagę. To skrajne warunki, ale nie aż tak, żeby zaufać zupełnie obcej osobie. Nie przyznawałam się do tego, ale sprawiał, że miałam gęsią skórkę. Było w nim coś dziwnego. Dziwnego i przerażającego zarazem.
- Mogę ja. - zgłosiłam się na ochotnika. - Jestem najbardziej wypoczęta.
- Sama nie dasz rady. - zauważyła Nomen.
- Pomogę jej. - zaoferował się Joseph.
- Nie ma potrzeby. - zaoponował Chantel. - Dziś moja kolej.
Joseph wzruszył ramionami i odłożył kubek. Dziewczyny zrobiły to samo. Chwilę później przy ogniu zostaliśmy tylko ja i Chantel. Usiadłam bliżej niego i wyciągnęłam pistolet. Patrzyłam w gwiazdy i wspominałam dawne życie. Wtedy siedząc przy ognisku, z całkiem niezłym chłopakiem byłabym wniebowzięta. Zapewne pobiegłabym poprawić makijaż i włosy, a potem  rozmawiała z nim przez całą noc, pilnując, by nie było ani chwili milczenia. Teraz siedziałam tu brudna, rozczochrana i milcząca. Zabawne, jak szybko się zmieniłam. Jak szybko ten świat mnie zmienił.
- Dlaczego przeżyłeś ? - zapytałam.
Głupie pytanie, ale mnie to interesowało. Ja jestem córką posła i to dlatego dostałam szczepionkę. Miałam wyjechać z rodzicami na Wyspy Kanaryjskie, ale Wybuch nas uprzedził. Wolałam nie myśleć o tym, gdzie jest teraz moja rodzina.
- Nie rozumiem. - chłopak przyjrzał mi się uważnie.
- Dlaczego dostałeś szczepionkę ? Masz kogoś w wojsku ? - Chantel pokręcił przecząco głową. - Może w rządzie ?
- Nie dostałem szczepionki. - Wydawał się zdziwiony moimi pytaniami.
- Nie... Żartujesz prawda ? - nie żartował. - Przecież to niemożliwe. Nie mogłeś przeżyć bez szczepionki. Każdy z nas ją dostał.
- Jaką szczepionkę ?
- Szczepionkę. Tą, która sprawia, że możesz oddychać. Tylko najważniejsi ją dostali. Rząd, wojsko i ci najbogatsi.
- Ja nie dostałem.
- Jesteś wyjątkiem. To, że żyjesz to cud.
Chłopak uśmiechnął się do mnie. Widziałam to mimo, że już dawno się ściemniło. Odpowiedziałam uśmiechem i odwróciłam się. Utkwiłam wzrok w lesie, ale mimo, że byliśmy w zupełnie nowym miejscu, ja nie czułam strachu. Byłam spokojna. Wiedziałam, że cokolwiek się stanie i tak damy radę. Musimy dać.





Przepraszam za spóźnienie, ale niedawno wróciłyśmy z Londynu i zupełnie nie miałyśmy czasu, żeby napisać coś nowego. :)

środa, 5 listopada 2014

Rozdział 4

          "Podróż  do nikąd też zaczyna się od pierwszego kroku" *



Musiałam jakoś zareagować. Ariel krwawiła. Podbiegłam do niej. Miała paskudną,krwawą ranę na policzku i najwyraźniej zemdlała. Nie dałam rady jej podnieść. Zrobił to Chantel. Wziął ją na swoje barki. Wilczastych na szczęście nie było dużo. Udało nam się je zabić. Nie wiem, co tak właściwie zmutowało się w te okropne stworzenia. Jedno jest pewne. Oddychają bez problemu i to kwestia czasu, zanim całkowicie zlikwidują ludzki gatunek. Wyszliśmy bez zbędnych słów z centrum handlowego. Chantel niósł Ariel, a Jowanie iść pomagał Axel. Miałam moment na rozejrzenie się. Z wielkiego centrum miasta zostały tylko wymarłe budynki. Cała roślinność zaczęła usychać. Poza zwłokami zwierząt, walały się tu szczątki ludzi, które zaczęły już ulegać rozkładowi. Ich słodkawa woń wypełniała większość powietrza. Było mi niedobrze. Słońce powoli zaczynało wschodzić. Szliśmy przez parking, na którym stało kilka aut. Teraz już nikt nimi nie pojedzie. Wymarła większość świata. Wiał ciepły wiatr, lecz mimo to, miałam dreszcze. Nigdy nie wiadomo, czy nie wyskoczy nam zaraz przed twarzą licho gorsze od wilczastego. Naboje też przydałoby się oszczędzać. Noże nie są najlepszą bronią w walce z dzikimi zwierzętami.
 Nigdy nie wyobrażałam sobie, że przeżyję apokalipsę. Teraz, gdy to się stało, bałam się jak nigdy. Bezpieczeństwo już nie wróci. Nie wiedziałam, na ile mogę ufać czwórce zupełnie obcych ludzi.  Myślałam nad tym, jaka śmierć jest dla nas najprawdopodobniejsza. Albo po prostu z głodu i braku picia, przez rozszarpanie przez jakieś zwierzę, możemy się nawzajem pozabijać albo lek przestanie działać i się udusimy. Nie znamy jego trwałości. Na razie musimy sobie ufać. Zaufanie i nadzieja były jedynymi luksusami, jakie teraz mieliśmy. Byłam zmęczona. Przespałam tylko 2 godziny. Potwornie chciało mi się sikać. Przynajmniej odczuwam jeszcze jakieś ludzkie potrzeby. Nie mogliśmy się zatrzymać tu, na parkingu.  Przeszliśmy go i zaczęliśmy iść wzdłuż opuszczonego blokowiska.  Wszędzie walały się śmieci. Ariel wciąż była nieprzytomna. Podeszłam do Chantel i szłam obok niego, nie odzywając się. Widać, że był zmęczony bardziej od nas, ale nikt inny nie dałby rady jej ponieść. Był z nas zdecydowanie najsilniejszy. Oboje patrzyliśmy przed siebie. Kiedyś zaczęłabym w takim momencie gadać jak najęta. Teraz się tego obawiam. Każde moje słowo, może być tym ostatnim. Tym, które napiszą na moim grobie. O ile będę miała grób. Przyszłość jest piękna w swojej tajemniczości. Jednak piękno jest niczym innym jak trwogą. Zbyt dużo strachu i umrzesz. Zawał jest groźny. Za dużo tabletek przeciwzawałowych i też umrzesz. Wszystko prowadzi do grobu. Wszystko prowadzi do śmierci. To jedyna pewna rzecz, w tych resztkach stabilnego świata. Axel i Jowana też się dołączyli. Szliśmy wszyscy w jednym rzędzie. Blondyn odezwał się pierwszy.
-Nie zastanawia cię to, dlaczego moja siostra ma inny kolor skóry?- zapytał. Nie zabrzmiało to jednak jak pytanie. Czułam, że chciał przerwać tę ciszę.  Jego mundur, tak, jak i nasze, był bardzo wygnieciony.
- Dlaczego? – zapytałam. Nie byłam tego zbyt ciekawa. Miałam pewne przypuszczenia. Słuszne.
- Byliśmy adoptowani. Rodzice zginęli bardzo dawno temu, a nas przyjęli właściciele pewnej firmy. Mieli pieniądze, żeby zaszczepić Jowanę w ostatnim monemcie, zanim wszyscy się podusili. Nie dostałaby się do wojska. – powiedział. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Wszyscy skupialiśmy się na dojściu w bezpieczne miejsce. Wyszliśmy z betonowego cmentarza. Z oddali widzieliśmy las. No pięknie.
Spojrzałam na Jowanę. Wyczuła mój wzrok. Uśmiechnęła się. Nie odzywała się prawie w ogóle. Miała na ręce zawiązaną bandankę Axela. Był to prowizoryczny opatrunek.
- Może ja ci teraz pomogę,  Jowano- zaproponowałam. Axel miał wory pod oczami i wyglądał na strasznie wycieńczonego. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, wydawało mi się, że skądś go już znam. Wolałam go jednak o to nie pytać. Wzięłam dziewczynę pod rękę.
                                                                          ***
Wędrówka trwała aż do zmroku. Mieliśmy kilka przerw, jednak nie odpoczęliśmy zbyt długo. W trakcie podróży mało ze sobą rozmawialiśmy. Najdłuższą rozmowę przeprowadziliśmy, robiąc małe ognisko. Spaliliśmy wszystkie nasze dokumenty. Koniec z przeszłością. Chcieliśmy zapomnieć. Teraz liczy się tylko tu i teraz. Dowiedziałam się, że najstarszy z nas jest Chantel – miał 23 lata. Jowana miała 22, a ja i Ariel po 21. Byłam od niej o 5 dni starsza. Axel był najmłodszy. Pół roku temu skończył 18. Był mimo to najbardziej towarzyski z nas wszystkich. Starał się przeprowadzić z kimś dłuższy dialog, ale prawie nikt nie miał na to ochoty. Na dobre weszliśmy do lasu. Powinna to być najkrótsza droga do stolicy. O ile jeszcze tam stoi. W lesie też zrobiliśmy ognisko. Ariel się wreszcie obudziła. Na szczęście, nie miała gorączki. Mieliśmy jakieś bandaże i plastry, więc zrobiliśmy jej opatrunek. Rana powinna się zagoić. Axel miał w plecaku kilka torebek herbaty. Dostałam zadanie, by znaleźć jakiś strumyk, żeby nie marnować wody butelkowanej do zrobienia herbaty. Nie chcieli mnie puścić samej w poszukiwania, ale w końcu się udało ich uprosić. Nie miałam ochoty na towarzystwo. A po jedzeniu szczególnie. Pod mundurem miałam bluzę z kapturem. Naciągnęłam go na głowę. W lesie panowała ciemność. Na drzewach znajdowały się pojedyncze liście. Przedzierałam się przez uschnięte gałęzie, dziurawiąc mundur. Po kilkunastu minutach ciągłego marszu przed siebie, zobaczyłam strumyk. Myślałam tylko  o tym , żeby jak najszybciej przelać wody do pustych termosów, które dostałam i iść spać. Strach mi jednak towarzyszył cały czas. W końcu to las. Lasy, szczególnie nocą, są straszne. Wciąż pachniało tu żywicą i sosnami. Nie widziałam żadnych zwierząt. Aż do tego momentu. Nim zdążyłam zareagować, rzucił się na mnie pies. Był podobny do wilczastego, tylko nieco mniejszy. Zdawał się być za to bardziej agresywny. Zaczął warczeć. Z całej siły go odepchnęłam i szybko podniosłam się na nogi. Zanim zdążyłam wyciągnąć broń, skoczył na mnie po raz drugi. Nie udało mi się zrobić uniku. Jednak, zanim jego kły zatopiły się w moim ciele, ktoś w niego strzelił. Na pewno to nie był nikt z naszych. Strzał dobiegł z przeciwnej strony.  Kopnęłam leżącego psa w pysk. Dla pewności. Obejrzałam go ostrożnie. Miał czarne futro. Oberwał prosto w serce. Zanim zdążyłam oprzytomnieć,  poczułam zimne ostrze na szyi . Osoba, która podeszła do mnie od tyłu, była ode mnie wyższa i silniejsza .Śmierdziała potem. Skóra na mojej szyi popękała i zaczynała krwawić. Byłam pewna, że był to mężczyzna. Bałam się. Starałam się stwarzać pozory odważnej. Poza chłodem ostrza i cieknącą krwią, czułam na szyi ciepły oddech napastnika. Postanowiłam grać na zwłokę.
- Dlaczego nóż, a nie pistolet ? Czyżby ostatni nabój został zużyty do ratowania mi życia ?  Przecież i tak mnie zabijesz, więc nie wie…-  Nie pilnował moich rąk. Zaczęłam powoli sięgać po mój pistolet przy pasku.
- Zamknij się. – przerwał mi męski, zdyszany głos. – Ilu was jest i co tu robicie?- zapytał. Miał całkiem przyjemny dla ucha głos. Do pistoletu niestety nie dosięgłam. Miałam za to bliżej siebie nóż. Nim odpowiedziałam, kopnęłam nogą w tył, trafiając mężczyznę. Wyszarpałam z kabury nóż i gwałtownie odwracając się, cisnęłam nim na oślep przed siebie. Trafiłam w jego rękę. Przewrócił się i upuścił swój sztylet. Nie odezwał się jednak ani słowem. Spodziewałam się okrzyku bólu. Cisza. Podniosłam jego sztylet z ziemi. Jego ręka krwawiła. Miałam szczęście, trafiłam tylko dlatego, że go zaskoczyłam. Innym razem, załatwiłby mnie. Nie spodziewał się tego. Moja szyja wciąż krwawiła. Gdy wstał, nie próbował zabić mnie po raz kolejny. Ja też nie chciałam go zabijać, bo i po co ? Ściągnęłam kaptur i spojrzałam na niego. Wyglądał na niewiele starszego ode mnie. Może 24 lata, nie więcej. Oczy miał ciemnobrązowe, w kolorze  jego włosów. Miał też kilkudniowy zarost, a nad lewą brwią ,kolczyk. Spojrzałam mu w oczy, ale nie dojrzałam w nich nic. Zupełny brak emocji. Miał ubrudzoną koszulkę, a spod lewego rękawa zobaczyłam na ręce fragment tatuażu. Ranę miał na prawej. Uśmiechnął się do mnie. Podałam mu dłoń, żeby pomóc mu wstać. Zignorował ją.
- Mam na imię Joseph
- Nomen. Nomen Nescio. – oddałam mu nóż. Nabrałam wody do termosów i poszliśmy razem w stronę naszego prowizorycznego obozu.
---------------------------------------------------------------------------
Heej :) Rozdział dzisiaj, ze względu na to, że w sobotę się nie pojawi, ponieważ jadę z Niką na wycieczkę do Londynu. Rozdział 5 pojawi się w sobotę 15 listopada.
* Autor cytatu: Chuck Palahniuk

sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 3

Koło 2 w nocy zmieniłyśmy się z Nomen na warcie. Jowana uparła się, że zostanie i w efekcie siedziałyśmy obok siebie wpatrując się w ciemności. Bałam się cokolwiek powiedzieć, czułam się niezręcznie i dopiero po chwili do mnie dotarło dlaczego tak jest. Jowana jest ślepa i to mnie odrzucało. Nie rozumiałam, dlaczego tak jest. Była zupełnie normalnym człowiekiem, jak ja, czy Nomen. Nie powinna dla mnie być kimś dziwnym, a mimo to była. Bałam się odezwać. Zza chmur wyłaniał się księżyc. Robiło się coraz zimniej, ale mundur skutecznie chronił przed chłodem.
- Boisz się ? - dziewczyna przerwała niezręczną ciszę.
- Nie. - skłamałam. Chciałam ją podnieść na duchu, ale w rzeczywistości drżałam ze strachu. Nie mogłam pozbyć się myśli, że gdyby obok mnie siedział ktoś inny, Chantel, czy nawet Nomen czułabym się o wiele lepiej. Bezpieczniej.
- Naprawdę ?
- Naprawdę.
Dziewczyna zamilkła, a ja poczułam się głupio. Usiłowałam wymyślić cokolwiek, co tylko mogłabym jej powiedzieć. Jakiś neutralny temat, ale w głowie miałam pustkę. Minuty mijały, a my siedziałyśmy w całkowitej ciszy. Powoli zamykały mi się oczy, w głowie szumiało mi od myśli i wspomnień, mimo to zasypiałam...
- Ariel! Ariel, wstawaj! - Jowana potrząsała moim ramieniem.
- Co się dzieje ? - wymruczałam otwierając oczy. Świtało.
- Coś słyszałam. To chyba jakieś zwierzę.
- Nie widziałaś co to było ? - zapytałam momentalnie stając na nogi i rozglądając się nerwowo. - To był wilczasty ?
- Ja, no wiesz... 
Zrozumiałam swój błąd.
- Jowana, przepraszam. Jezu, tak mi głupio. - spojrzałam na nią smutnym wzrokiem. - Pójdę zobaczyć, co to jest. W razie czego budź resztę.
Dziewczyna odwróciła się i wbiegła do budynku. Zastanawiałam się, jak mogłam być tak głupia i palnąć coś takiego. Nie sądziłam, że jestem aż tak pozbawiona taktu.
Otrzepałam spodnie i ruszyłam w stronę wyjścia, ale nie musiałam nigdzie iść. Do środka wpadło stado wilczastych. Jeden z nich pędził prosto na mnie. Odruchowo sięgnęłam do kieszeni po pistolet, napotkałam pustkę.
- Szit.- zaklęłam.
Zwierzę napadło mnie chwilę później. Krzyczałam próbując się bronić. Reszta stada wpadła do sklepu. Bałam się o resztę, ale miałam ważniejszy problem. Wilczasty skoczył na mnie i powalił na ziemię. Próbowałam zrzucić go ze swojego ciała. Czułam jak jego pazury rozdzierają mi skórę. Z trudem obróciłam się na brzuch. Przygniotłam zwierzę do ziemi, po czym wbiłam pięść w jego pysk. Usłyszałam strzały. Bijąc wilczastego modliłam się, by inni przeżyli. Odrzuciłam zwierzę, którę opadło bez ruchu i czym prędzej pobiegłam do sklepu. Wokół walały się truchła stada. Chantel strzelał właśnie do kolejnego osobnika.
- Nic wam nie jest? -  wrzasnęłam.
- Ariel, uważaj! - krzyknął Axel.
Nie rozumiałam, o co mu chodzi. Poczułam ból. Oczy zaszły mi łzami, gdy potężne szczęki wgryzły się w moją skórę. Po chwili upadłam na podłogę. Ostatnie, co zobaczyłam to powiększająca się kałuża krwi tuż obok mojej twarzy.